ARCHIWUM AKTUALNOŚCI
W samo okienko (15)
Folwark zwierzęcy
18.01.2013r.
Pewien dowcip, który brodę ma dłuższą od Świętego Mikołaja, opowiada o tym, jak dwa sępy siedzą na pustyni i jeden szturcha drugiego, mówiąc: "Ty, pożycz stówę". Na co drugi podnosi czujnie dziób, rozgląda się w prawo, w lewo, po czym znużonym głosem odpowiada: "A od kogo?". W weekend rozpoczynają się kolejne mistrzostwa Czarnego Lądu i bukmacherzy zastanawiają się czy stawiać na Słonie, Lwy czy Super Orły. Broń Was Boże przed daleko idącymi wnioskami, że nasze Orły tam startują, dzięki jakiejś dzikiej karcie. Nie, nie, u nas mamy Lisa (prowadzącego program publicystyczny) oraz Kreta (przepowiadającego pogodę), a w radio czasami śpiewa Wydra.

Przydomki reprezentacji narodowych w Afryce są bardzo wdzięczne i dźwięczne. Wyciągnięte powyżej za uszy Słonie to oczywiście ekipa Wybrzeża Kości Słoniowej, Lwy to Kamerun, a Super Orły to nie kto inny jak Nigeria. Futbolowi skauci jak sępy polecieli na gorący kontynent i zagnieździli się już na wygodnych grzędach stadionów gospodarza imprezy, Republiki Południowej Afryki. Będą wypatrywać kolejnych talentów, aby przenieść je do lig europejskich w następnym okienku transferowym i z pewnością niejeden będzie chciał pożyczyć stówkę. O ile batalia o najwyższy prymat w Afryce nabiera rumieńców, to tak naprawdę piłkarski świat zastanawia się kiedy jakakolwiek reprezentacja z tego kontynentu zdobędzie medal mistrzostw świata. Szamani różnych plemion, nie wspominając o Królu Julianie z Madagaskaru, próbują wyczarować to od lat niczym deszcz szczęścia, ale bez rezultatu. A raz było już naprawdę bliziutko, gdy w 1990 roku Kamerun, czyli Lwy, prowadziły z Anglią (też mają lwy w herbie) w ćwierćfinale już 2:1 i dopiero w dogrywce uległy 2:3. To był pamiętny mundial, gdy 38-letni Roger Milla strzelał dla Kamerunu gola za golem, kręcąc przeciwnikami jak diabeł słońcem...

U nas ligowe niedźwiedzie budzą się wolno z zimowego snu, rozprostowują kończyny, wskakują na wagę i łapią się łapami za głowy, widząc ile kilogramów przybyło. Zaczynają się przygotowania do rozgrywek, które ruszą jednak dopiero za kilka tygodni, a tymczasem Zbigniew Boniek "odpalił" taką petardę, że wstrząsnęło nawet trybunami sejmowymi. "Zibi" wyciąga racę... przepraszam, wyciąga ręce do kibiców z jednej strony anulując im pewne stadionowe zakazy (udział sympatyków drużyn przyjezdnych, których i tak trzeba trzymać w klatkach), a z drugiej strony drybluje dalej i puszcza loba, aby uwaga (!) - teraz będzie ciekawy czasownik: zdepenalizować pirotechnikę na stadionach. Można by rzec - niezła próba ognia. Momentalnie posypały się w prasie komentarze niczym odłamki i zobaczyliśmy dwie drużyny: osoby władz lokalnych czy państwowych są naturalnie przeciw, a przedstawiciele władz klubów mówią: "czemu nie, to przecież uatrakcyjnia mecz". Nie spodziewałem się innych opinii, bo wiadomo, że jedni strzegą obowiązującego prawa, a drudzy chcą przypodobać się kibicom, choć w głębi duszy czują, że gdyby zakaz zniesiono na posiadanie materiałów pirotechnicznych, to mogłoby się rozpętać piekło.

Jesienią wybrałem się na mecz pomiędzy Ursusem a Legionovią Legionowo w Warszawie. To był pojedynek na szczycie III ligi. Przekonałem rodzinę, żeby ze mną poszła i żałowałem tego strasznie. Mecz skończył się dla nas po kwadransie. Najpierw kibice Ursusa zapalili kilka rac i przy okazji flagę Legionovii. Kilkanaście sekund potem z parkingu przy stadionie doszedł nas odgłos wybuchów petard, po czym do swojej otwartej klatki wkroczył tuzin kibiców z Legionowa. I zaczęło się... A tu ani ochrony, ani policji, tak jakby nikt nie kumał wcześniej, że spotkanie lidera z wiceliderem może wzbudzić zainteresowanie pewnych osobników wcale nie tym, co się dzieje na murawie. Efekt miałem taki, że następnym wydarzeniem sportowym, na który udało mi się przekonać rodzinę, by mi towarzyszyli to był mecz ekstraklasy siatkówki, po którym z ulgą zobaczyłem, że po pierwsze - nie jest strach przyprowadzić dzieci ze sobą, a po drugie - z zazdrością patrzyłem, że moja ukochana piłka nożna w polskim wydaniu nadal jest produktem bardzo niskiej jakości, który licho się sprzedaje, bo niektóre zwierzaki robią większy chlew niż w Muppet Show. Moje dzieci dają mi niewidocznego kuksańca pytaniami, kiedy znowu pójdziemy oglądać siatkówkę, a ja zastanawiam się, jak organizatorzy futbolowych pojedynków mogą na początek uatrakcyjnić mecze i wykorzystać ten kwadrans w przerwie. Tak jak to było np. przed spotkaniem Polska - Anglia na basenie narodowym. Te rajdy kibiców, te pościgi ochrony, to był show, który oklaskiwała cała Polska. Cholera - w siatkówce mają cheerliderki, ale one też rozbudzają zwierzęce instynkty u dorosłych osobników...

                                                                     (©arek.lewenko@interia.pl)

::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::