AKTUALNOŚCI
W samo okienko (84) - Zagraj w Chińczyka04.12.2016r.
Szedłem chodnikiem z uśmiechem szerokim jak Jezioro Żuczek. Restauracja "Łysy Pingwin" świeciła pustkami, zbyt wczesna pora, a po drugiej stronie ulicy wybrukowanej "kocimi łbami" witryna baru "Na żarty" wygłodniale patrzyła na spieszących się Bóg wie gdzie przechodniów. Jeszcze jeden uskok, skręt w prawo, potem w lewo, rzut zielonym okiem na duży mural z gęsią na odrapanej czerwonej cegle i byłem na miejscu.

Grubego Ola nie było w progu. Szyld "Bar Samobuj" (pisownia oryginalna) kleił się do ściany niczym huba do drzewa w lesie.

- O ho-ho! - dostałem na przywitanie dżingiel z reklamy Świętego Mikołaja w wykonaniu barmana Ziutka. - Już myślałem, że Pan o nas zapomniał... - widać było radość na jego okrągłej twarzy.

- Przepraszam za brak podbijania listy obecności w Pana przybytku, ale... - zawiesiłem głos i szukałem gorączkowo jakiegoś usprawiedliwienia. - ...ale tak się po prostu złożyło.

- To co zwykle?

- Nie, dzisiaj poproszę zieloną herbatę.

Właściciel spojrzał na mnie uważnie, czułem jak wwiercił we mnie swój wzrok, próbując chyba doszukać się przyczyn zmiany gustu w zamówieniu.

- Kiedy Pana nie było, to... - zrobił w powietrzu ruch ręką jakby chciał coś wyczarować. - Był Pan w Chinach, czy co?

- Kiedyś byłem, kilkanaście lat temu w Szanghaju, ale to już historia. Do dziś pamiętam zakrywający gwiazdy smog, rozświetlone kilkupiętrowe węże autostrad w środku miasta i ryż tani jak barszcz. I jeszcze jedną rzecz, że rok w Chinach to jak pięć lat w Europie. Takie mają tempo rozwoju.

Barman wziął filiżankę, nalał wrzątku i zapytał:

- Jaki smak?

- Poproszę jaśminową.

Klienteli nie było za wiele, na ekranach leciały powtórki z ostatniej kolejki Ligi Mistrzów, gdzie mistrz Polski strzelił grającemu rezerwami wicemistrzowi Niemiec cztery gole na wyjeździe, ale sam stracił osiem.

- Oglądał Pan ten mecz na żywo? - zapytał barman Ziutek.

- Tak. Wzorcowy pojedynek dla kibiców. Tyle goli, że hej. Warszawska "L" nie mogła chyba sobie zrobić lepszej reklamy. Z pewnością to spotkanie pokazywano w telewizji sportowej na całym świecie. Borussia Dortmund ma miliony fanów w samej Azji, zatem dzięki temu "L" miała promocję za darmo. Może ściągną jakiegoś "chińskiego smoka" do siebie?...

Barman oparł się łokciem o kontuar, jakby zamierzał powiedzieć coś w zaufaniu.

- Czytałem, że Chińczycy wpompowali od 2015 roku aż 2 miliardy dolarów w zakup 14 klubów piłkarskich, głównie w Europie. Za sam AC Milan zapłacili nieco ponad 825 milionów dolarów. Panie! Powariowali?

Słysząc te liczby, przypomniałem sobie o faktach, że największa metropolia w Kraju Środka, niejakie Guangzhou liczy sobie 42 milionów ludności, następny Szanghaj ma 36 milionów. Można było dostać zawrotu głowy od tych cyferek. Zatem...

- Takie miasto Guangzhou ma więcej ludności niż Polska. Muszą mieć kasy jak ryżu.

- Ale po co im to?

- Śnią o potędze. Może niekoniecznie chcą zostać mistrzami świata w piłce nożnej, ale chcą zarobić na popularności sportu i dlatego chyba budują ten niewidzialny most do Europy poprzez przejęcia futbolowych klubów.

Aromat jaśminu pobudził zmysły.

- Kluby same dopominają się o takich inwestorów - ciągnąłem dalej. - Ciekawym zagraniem marketingowym jest ściągnięcie do drużyny jednego lub dwóch Japończyków czy Koreańczyków. Transmisja meczów z ich udziałem do Azji wzbudza falę zainteresowania i działa jak magnes dla tamtejszych firm. Tak samo robią europejskie "rekiny" jak Manchester United, FC Barcelona, Bayern Monachium czy wspomniana Borussia, które lecą co roku na towarzyskie turnieje do Chin niczym gwiazdy rockowe na koncerty. Pisk, szał kibiców, miliony koszulek sprzedane jak płyty z muzyką. I koło fortuny samo się kręci. Ponadto marketing wzmacniany jest poprzez otwieranie filii akademii piłkarskich dla dzieci w tych krajach, co zrobił w tym roku choćby VfL Wolfsburg.

Właściciel baru uśmiechnął się i rzekł:

- A Pan grał kiedyś w Chińczyka?

- Jasne, że tak. Przecież to nieśmiertelna planszówka.

- A wie Pan kto ją wymyślił?

- Pewnie jakiś myśliciel znad rzeki Jangcy, bo mnichów z Klasztoru Szaolin raczej bym nie posądzał.

- A guzik prawda - zatriumfował barman Ziutek. ? Pierwotną wersję stworzyli w Indiach, ale w postaci jaką znamy obecnie, dopiero w 1908 roku opatentował Niemiec Josef Schmidt.

Szczęka mi nie opadła, ale byłem zaskoczony.

Barman schylił się nagle i po chwili położył na blacie planszę Chińczyka, mocno nadszarpniętą przez czas.

- Partyjka? - rzucił wyzwanie.

- Czemu nie.

Aromat jaśminu zdążył się gdzieś ulotnić niczym dżin po spełnieniu trzech życzeń i o wygraną trzeba było samemu zadbać.

(© arek.lewenko@interia.pl),

::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::