AKTUALNOŚCI
W samo okienko (107) - Korona w głowie18.03.2020r.
Ktoś spuścił nam powietrze z piłek. Flak. Wyludniło się na ulicach jak po wybuchu bomby atomowej. Jedno jest pewne. Ten paraliż minie i po nim już nigdy nie będziemy tacy sami. Każdy nosi koronę w głowie, bo choć myśli spuszczone ze smyczy, to i tak kłębią się wokół jednego i nie dają się ugłaskać.

Aby oderwać się od ziemi niczym rakieta wystrzelona na orbitę, warto zwrócić uwagę i poszukać odskoczni choćby w archiwach. Koronawirus stał się nie tylko antybohaterem stadionów. Jürgen Klopp, który moim zdaniem jest najbardziej inspirującym menedżerem piłkarskim początku XXI wieku, ostatnio w niezwykle trzeźwy sposób odparł pewnemu dziennikarzowi, omamionemu przez to nieoczekiwane biologiczne zjawisko, co sądzi o epidemii. Polecam ten krótki filmik na youtube.com z konferencji prasowej.

Pozostaniemy przy popularnym Kloppo. Być może wielu z Was zna jego wpis pod tytułem "Czy ja śnię?" z portalu theplayerstribune.com. Jeżeli nie, to zapraszam do czytania dalej. Idealne na obecne dni. Zapnijcie pasy i startujemy. Oto co napisał Jürgen Klopp:

"Muszę rozpocząć z nieco zawstydzającą historią. Dlatego iż obawiam się czasami, że zewnętrzny świat patrzy na piłkarzy i trenerów jak na bogów, czy coś w tym rodzaju. Jako chrześcijanin, wierzę tylko w jednego Boga, i pragnę Was zapewnić, że Bóg nie ma nic wspólnego z futbolem. Prawda jest taka, że my wszyscy potykamy się, robimy błędy, nieustannie. A kiedy byłem młodym trenerem popełniałem mnóstwo błędów.

To jeden z tych przykładów moich wpadek.

Cofnijmy się do 2011 roku. Moją Borussię Dortmund czekał mecz z Bayernem Monachium. To było ogromne wydarzenie w lidze. Nie wygraliśmy z Bayernem w Monachium od blisko dwudziestu lat. Czerpię mnóstwo inspiracji z filmów, więc za każdym razem, gdy pragnąłem zmotywować chłopaków do gry, zawsze na myśl przychodziła mi postać boksera Rocky Balboa. W mojej opinii powinny pokazywać wszystkie części Rocky 1, 2, 3 i 4 w szkołach na całym świecie. To powinno iść w parze z nauką alfabetu. Kiedy oglądasz te filmy i nie masz ochoty wspiąć się na szczyt jakiejś góry, wówczas uważam, że coś jest z tobą nie tak.

Zatem dzień przed pojedynkiem z Bayernem, zebrałem wszystkich zawodników w hotelu na typową przedmeczową gadkę. Chłopaki siedzieli spokojnie. Wszystkie światła były wyłączone. Powiedziałem im czystą prawdę o sytuacji: "Kiedy ostatni raz Dortmund wygrał w Monachium, większość z Was jeszcze nosiła pampersy".

Następnie zacząłem odtwarzać sceny z filmu Rocky 4 na ściennym ekranie. To ta część z Ivanem Drago. Klasyk, moim zdaniem. Drago ćwiczy na bieżni i jest podłączony do monitorów komputerowych, na których naukowcy studiują pojawiające się wyniki. Pamiętacie to? Rzekłem do chłopaków: "Widzicie? Bayern Monachium jest jak Ivan Drago. Najlepszy z najlepszych! Najlepsza technologia! Najlepsze maszyny! Jest nie do powstrzymania!".

Następna scena ukazała Rocky'ego, trenującego na Syberii niczym drwal, tnącego świerki na kawałki, które następnie ciągnął po śniegu, biegającego na szczyt góry. I powiedziałem drużynie: "Widzicie? To jesteśmy my. Jesteśmy jak Rocky. Mniejsi, tak. Ale mamy pasję! Mamy serce, aby zostać mistrzem! Możemy dokonać czegoś niemożliwego!!!".

Kontynuowałem ten motywacyjny monolog i w pewnym momencie, zrozumiałem, że coś nie gra. Reakcja zawodników była inna niż sobie wyobrażałem. Wyobrażałem sobie wcześniej, że wszyscy wstaną z krzeseł, poderwą się niemal jak do biegu na górę w Syberii. Po prostu oszaleją.

Ale każdy z nich wciąż siedział na swoim miejscu, gapiąc się na mnie z oczami, w których nie tlił się żaden ogień.

Zero spodziewanej reakcji. Patrzą na mnie wzrokiem mówiącym: "O czym do cholery ten facet do nas gada?". Zreflektowałem się i zapytałem sam siebie: "Chwila... Kiedy Rocky 4 wszedł na ekrany? Lata 80-te ubiegłego wieku? Kiedy ci chłopcy się urodzili?".

Rzekłem do nich: "Zaraz, moment, chłopaki. Podnieście rękę, jeśli ktoś z Was wie kto to był Rocky Balboa?".

Tylko dwie ręce poszły w górę. Sebastian Kehl i Patrick Owomoyela. Wszyscy pozostali: "Przykro nam, ale nie wiemy o kogo chodzi".

Moja cała mowa motywacyjna okazała się nonsensem! Następnego dnia mieliśmy najważniejszy mecz w sezonie. Być może nawet najważniejszy mecz dla co niektórych chłopaków w ich życiu. A ich trener opowiada o radzieckiej technologii i Syberii przez ostatnie dziesięć minut! Cha cha cha! Możecie w to uwierzyć?

Musiałem tamtego wieczoru zacząć całą gadkę od nowa.

To jest prawdziwa historia. Przytrafiło się to mnie. Jesteśmy tylko ludźmi i czasami zawstydzamy samych siebie. Tak właśnie jest. To się po prostu zdarza. Myślimy, że jesteśmy w trakcie największego przemówienia w historii futbolu, a w rzeczywistości pleciemy kompletne bzdury. Następnego ranka wstajemy jednak i zaczynamy ponownie.

Wiecie co jest najbardziej dziwnego w tej historii? Szczerze nie mogę być pewny czy wygraliśmy, czy przegraliśmy dany mecz. Jestem za to całkowicie pewny, że tamten pojedynek wygraliśmy w Monachium 3:1 i to właśnie dodaje jeszcze więcej kolorytu tej opowieści. Wyniki meczów - często zapominasz. Wszystko się miesza. Ale te chłopaki w tamtym okresie mojej trenerskiej kariery oraz te wszystkie anegdoty... Nigdy ich nie zapomnę.

Ostatniej nocy zostałem uhonorowany nagrodą najlepszego trenera roku FIFA, ale tak naprawdę nie chcę stać sam na scenie z trofeum. Wszystko co osiągnąłem w piłce nożnej było możliwe dzięki ludziom wokół mnie. Nie tylko moi zawodnicy, ale także moja rodzina, synowie i każdy kto jest ze mną od samego początku kariery, wtedy, kiedy byłem zwykłym przeciętniakiem.

Mówiąc szczerze, kiedy miałem dwadzieścia lat i jeśli wówczas ktoś przybyłby do mnie z przyszłości i opowiedział co mi się przytrafi, nie uwierzyłbym w to. Jeśli sam Michael J. Fox przyleciał na latającej desce powiedzieć mi co się wydarzy, odparłbym, że to niemożliwe.

Kiedy miałem dwadzieścia lat, przeżyłem coś, co kompletnie zmieniło moje życie. Byłem jeszcze de facto dzieckiem, ale i młodym ojcem jednocześnie. To nie był najtrafniejszy splot sytuacyjny. Grałem w amatorskiej drużynie piłkarskiej i studiowałem w tym samym okresie. Aby zapłacić za uniwersytet, pracowałem w magazynie, gdzie składowali filmy do kin. I tutaj nie mówię o płytach DVD. To był koniec lat 80-tych XX wieku, kiedy filmy były ciągle na szpulach. Ciężarówki przyjeżdżały o szóstej rano po towar. Załadunek, rozładunek był oczywiście na naszych barkach. Były ciężkie, naprawdę. Modliłeś się wtedy, aby nie pokazywali w kinach czegoś nagranego na czterech rolkach, coś takiego jak Ben Hur, czy temu podobne. Inaczej taki dzień okazywał się mordęgą.

Spałem po pięć godzin każdej nocy, pobudka, droga do magazynu o świcie, a potem na zajęcia na uczelnię. Wieczorem uczęszczałem na treningi, potem do domu i wyrywałem resztki pozostałego czasu na zabawę z synem. To był bardzo trudny okres dla mnie, ale nauczył mnie prawdziwego życia.

Byłem zmuszony stać się odpowiedzialną osobą w bardzo młodym wieku. Wszyscy koledzy dokoła zachęcali mnie do wyjścia do pubu, a każdy fragment mojego ciała mówił: "Tak! Tak! Chcę z wami pójść!". Jednakże - oczywiście - nie mogłem, bo nie żyłem już tylko sam dla siebie samego. Małe dzieci nie dbają o to, czy jesteś zmęczony i że chcesz spać do południa.

Kiedy martwisz się o przyszłość bezbronnej istoty, którą przyprowadziłeś na ten świat, to jest rzeczywiste zmartwienie. To jest rzeczywista trudność. Cokolwiek zdarzy się na boisku futbolowym jest niczym w porównaniu z tym.

Czasami ludzie pytają mnie dlaczego ciągle się uśmiecham. Nawet po przegranym meczu, uśmiecham się. To dlatego, że kiedy mój syn się urodził, dotarło do mnie, że piłka nożna nie jest sprawą życia i śmierci. Na murawie piłkarskiej nie ratujemy nikomu życia. Futbol nie jest czymś, co miałoby rozprzestrzeniać nędzę i nienawiść. Futbol powinien być inspiracją i radością, zwłaszcza dla dzieci.

Widziałem wielokrotnie co ta mała okrągła piłka potrafi uczynić dla tak wielu moich dotychczasowych zawodników. Życiorysy piłkarzy takich jak Mo Salah, Sadio Mané, Roberto Firmino i wielu innych są absolutnie niewiarygodne. Trudności jakich doświadczyłem w Niemczech są niczym w porównaniu do tego, co oni musieli przejść. Każdy z nich bez wyjątku miał tyle momentów, gdy mogli się poddać, a jednak brnęli dalej.

Oni nie są bogami. Oni po prostu nigdy nie poddają się i chcą spełniać swoje marzenia.

Uważam, że piłka nożna w 98% składa się z obcowaniem z porażką, ciągłą umiejętnością uśmiechania się i odnajdywania radości w samej grze w następnym meczu kolejnego dnia.

Wyciągam wnioski z moich błędów od samego początku. Nigdy nie zapomnę tej pierwszej. Objąłem stanowisko trenera w FSV Mainz w 2001 roku, gdzie byłem zawodnikiem przez dziesięć lat. Kłopot polegał na tym, że przecież zawodnicy w drużynie byli moimi najlepszymi kumplami. W ciągu jednej nocy, przeobraziłem się w ich szefa, ich trenera. Oni ciągle wołali na mnie "Kloppo".

Kiedy musiałem ogłosić skład zespołu na pierwszy mecz w nowej roli, uważałem, że będzie w porządku jeśli zwrócę się do każdego z nich z osobna i powiem im to twarzą w twarz. Cóż, to był zły plan, bo mieszkali po dwóch w jednym pokoju.

Zatem możecie sobie wyobrazić. Poszedłem do pierwszego z pokoi, usiadłem na łóżku jednego z dwóch obecnych tam zawodników i rzekłem do niego: "Wychodzisz jutro w podstawowym składzie". Odwróciłem się do drugiego i oznajmiłem: "Niestety, jutro nie wychodzisz w podstawowym składzie".

Zrozumiałem jaki idiotyczny obmyśliłem plan. Zwłaszcza, gdy ten drugi zapytał mnie wprost: "Ale... Kloppo... dlaczego?".

W większości przypadków nie ma odpowiedzi na tak postawione pytanie. Jedyna odpowiedź to: "Możemy grać tylko jedenastoma zawodnikami". Wyobraźcie sobie teraz, że musiałem to zrobić tamtego wieczoru jeszcze osiem razy, bo osiemnastu piłkarzy zajmowało dziewięć pokoi. Dwóch chłopaków siedzących na łóżku: "Ty zaczynasz, ty nie".

Za każdym razem, "Ale... Kloppo... dlaczego?"

Cha cha. To było jako samo ukrzyżowanie się! Okazało się to być pierwszym z wielu, wielu razy, gdy jako trener wdepnąłem w gówno. Co możesz zrobić? Chwyć po chusteczkę, przetrzyj łzy i wyciągnij z tego wnioski.

Jeśli nadal mi nie wierzycie, pomyślcie o tym: nawet mój największy triumf jako szkoleniowiec urodził się na gruzach jak po katastrofie.

Przegrywając 0:3 z FC Barcelona w Lidze Mistrzów poprzedniego sezonu (2018/19) okazywało się najgorszym wynikiem, jaki sobie można wyobrazić. Kiedy przygotowywaliśmy się do spotkania rewanżowego, moja przemowa przed meczem była bardzo bezpośrednia. Nie było czasu na opowiastki w stylu Rocky Balboa. Przede wszystkim mówiłem o taktyce, ale również powiedziałem otwarcie: "Jesteśmy zmuszeni zagrać bez dwóch najskuteczniejszych napastników na świecie. Cały świat mówi, że to niemożliwe. Bądźmy szczerzy, być może to mało prawdopodobne. Ale ponieważ to dotyczy Was? dlatego że to właśnie dotyczy Was, to mamy szansę to zrobić".

Naprawdę w to wierzyłem. Nie opierało się o ich techniczne umiejętności jako piłkarze. Było to zależne od nich samych jako istoty ludzkie, i od doświadczenia, które zgromadzili przez lata. Jedyną rzecz jaką jeszcze dorzuciłem było zdanie: "Jeśli polegniemy, to niech to będzie w najpiękniejszym stylu".

Oczywiście, najbardziej niewiarygodnego momentu w historii Ligi Mistrzów... właściwie nie ujrzałem. Może to jest najtrafniejsza metafora w życiu trenera, nie wiem. Ale zupełnie nie zauważyłem chwili, gdy Trent Alexander-Arnold podzielił się z nami swoim piłkarskim geniuszem.

Widziałem piłkę wybitą na rzut rożny.

Widziałem Trenta zmierzającego do narożnika, aby wykonać korner. Widziałem Shaqiri'ego podążającego za nim.

I wówczas odwróciłem się, ponieważ przygotowywaliśmy zmianę. Mówiłem coś do mojego asystenta i... wiecie, nawet teraz przechodzą mi ciarki po plecach... Tylko usłyszałem ryk.

Odwróciłem się w stronę murawy i dojrzałem piłkę w bramce FC Barcelona.

Spojrzałem na ławkę rezerwowych i na Bena Woodburna, który zapytał: "Co się stało?!". Odparłem: "Nie mam pojęcia!".

Stadion Anfield oszalał kompletnie. Ledwie słyszałem mojego asystenta, który wrzeszczał: "Zatem... nadal robimy zmianę?"

Cha cha cha! Nigdy nie zapomnę jego pytania! To na zawsze pozostanie w mojej pamięci.

Możecie sobie wyobrazić? Osiemnaście lat jako szkoleniowiec, miliony godzin spędzonych na oglądaniu piłki nożnej i nie zauważasz najsprytniejszego zagrania, które miało miejsce w meczu. Od tamtego wieczoru oglądałem prawdopodobnie powtórkę gola Divocka Origi'ego setki tysięcy razy. Ale na żywo, udało mi się dostrzec tylko piłkę w siatce.

Kiedy po tym meczu znalazłem się w swoim pokoju, nie miałem nawet ochoty na łyk piwa. Nie potrzebowałem tego. Usiadłem z butelką wody mineralnej w ciszy i z uśmiechem. Przeżywałem coś, czego nie da się opisać. Kiedy dotarłem do domu, moja rodzina i przyjaciele czekali grzecznie, będąc w świetnym nastroju do świętowania. Ale ja byłem tak wypruty emocjonalnie, że szybko powędrowałem do łóżka. Moje ciało i umysł były wypompowane. Pustka.

Miałem najcudowniejszy sen w życiu.

Obudziłem się następnego dnia i zapytałem: "To ciągle jednak prawda. To naprawdę miało miejsce".

Dla mnie futbol jest jedyną rzeczą bardziej inspirującą niż kino. Budzisz się rano i ta cała magia nadal jest rzeczywistością. Właściwie to znokautowałeś Ivana Drago. Naprawdę to zrobiłeś."

My także znokautujmy coś, co niewidzialne w tej chwili, a co chcemy pokonać.

Korzystałem z materiału Jürgen Klopp "Może ja śnię?" zamieszczonego 24 września 2019 na portalu theplayerstribune.com

(© arek.lewenko@interia.pl),

::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::