AKTUALNOŚCI
W samo okienko (131) - Morderstwo w Baku31.07.2021r.
Lokal "Il Calcio" w Bukareszcie miał niewiele wspólnego z futbolem. Zero posterów, zdjęć, czy innych gadżetów piłkarskich rozwieszonych po ścianach. Typowa włoska kuchnia. Wiadomo: królowa pizza, książę spaghetti, nieruchome frutti di mare, smakujące wszędzie podobnie, dające jednakże pewność dla żołądka, że żadna rewolucja go nie czeka. I ten upał. Skwar lejący się z rumuńskiego nieba nieustannie, jakby przestał być reglamentowany, bez kartek, w nadmiarze, do przesady.

Między kolejnymi łykami wody i kęsami arbuza zalewaliśmy z Sorinem dziurę wspomnień o rumuńskiej kopanej potędze, kiedy to tacy herosi jak Gheorghe Hagi, Gheorghe Popescu i ich towarzysze z boiska, zachwycali świat i grali jak z nut. Nie było Rumunii na ostatnim EURO, podobnie jak reprezentacji Bułgarii, które jakoś zaginęły w akcji, które rozpadły się niczym mur z kamienia. Ktoś tam próbuje to posklejać na nowo, ale idzie to mozolnie, żeby nie rzec nie idzie wcale. Liczą się partykularne interesy, kto w klubie zarobi na transferach, kto komu zapłaci, aby jego syn grał w pierwszej drużynie, nikt nie myśli o reprezentacji w sposób, jaki myślano kiedyś, podpowiada mi Sorin, z którym siedzimy w "Il Calcio". Hagi ma swoją Akademię i klub w nadmorskiej Konstancy, Popescu pomaga mu w dyrektorskiej roli, jednym słowem trzymają sztamę. Jedynie Hagi, przyznaje Sorin, stara się coś zrobić. Choć nie wiem, czy to fakt, czy tylko opinia wynikająca z uwielbienia tej nietuzinkowej postaci. Syn Hagiego gra w kadrze narodowej, ale nie wzbudza takiego zachwytu jak jego ojciec, po którego sięgał niegdyś Real Madryt czy FC Barcelona. Popescu zresztą też święcił triumfy w drużynie Dumy Katalonii. Ich losy przeplatają się niczym bratnie dusze.

Kiedyś w każdym dużym mieście, wspomina Sorin, choć nie jest starcem i wcale nie musi wszystkiego pamiętać, istniała topowa szkoła sportowa. Dostawali się tam tylko najlepsi. Stąd były te wszystkie sukcesy narodowe, i tak dalej. Teraz, macha ręką jakby przeganiał muchę, przychodzi jakiś bogacz i w ciągu roku chce zarobić fortunę na transferach. A jak się mu odwidzi, to zwija manatki i znika. Albo zamykają go w pierdlu. Teraz cierpi Dinamo Bukareszt, wskazuje Sorin jako pierwszy przykład z brzegu. Oficjalnie Steaua Bukareszt nie istnieje, poprzedni boss został posłany za kratki za gigantyczne przekręty finansowe, ale nowy właściciel ma klub pod szyldem FCSB, co przecież każde dziecko wie, że czyta się FC Steaua Bukareszt. Sorin raportuje paranoje rumuńskiego futbolu.

Ale czy tylko ichniejszego? Skąd my znamy te maskarady, to ratowanie klubów piłkarskich za wszelką cenę, tak jakby dwie instancje nie mogły popaść w ruinę w mieście: kościół i klub futbolowy. Łączy je religia. Wyznanie wiernych na ławkach. Jeden Bóg, jeden klub, aż po grób.

Patrzę na szklankę i widzę jak lód bije rekord świata, a przynajmniej rekord Rumunii, w topnieniu na czas. Ten skwar jest niebywały. Morderczy.

Kilkanaście dni po bizarnych finałach EURO w Bukareszcie nie ma wielkiego śladu. Raptem kilka bilbordów przy lotnisku z wiadomym "WELCOME TO" i kolorowe logo organizacji, która rozmieniła futbol na drobne w mijającym roku. Choć to przesunięcie o 365 dni pomogło Bukaresztowi na dokończenie pewnej inwestycji: radosnej nitki, połączenia kolejowego z lotniska pod stadion, które nie tyle wisiało na włosku, co miało kolosalny poślizg w realizacji. Nie zdążyliby tego zbudować na czas, gdyby EURO miało odbyć się zgodnie z planem, śmieje się Sorin. Pandemia im pomogła, śmieje się jeszcze bardziej. Nie mówię Sorinowi, jak u nas wykończono nitkę autostrady do Warszawy, czy sam Stadion Narodowy na EURO2012. Na ostatni gwizdek. Wszystko gotowe na słowo honoru.

W oczekiwaniu na spaghetti Sorin dzieli się ze mną anegdotą, która wystarcza tego dnia za deser. Otóż przez blisko dwa tygodnie rumuńska telewizja relacjonowała niecodzienne zdarzenie. Dziennikarzom spadł wprost z nieba swoisty serial o francuskich kibicach, którzy kupili bilety na mecz grupowy Francji z Węgrami w Budapeszcie. Tak, tak, w Budapeszcie. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że wylądowali w Bukareszcie. Świetny scenariusz na komedię omyłek. Bukując lot do wschodniej części Europy nie zwrócili uwagi i Bukareszt wzięli za Budapeszt. To Bu i to Bu, co za różnica. Bukujemy. Ich nastroje mieszały się jak kolory na francuskiej fladze: od czerwonego, piekielnego zdziwienia do niebieskiej, niebiańskiej radości, gdy reprezentacja Francji trafiła w kolejnej rundzie na Szwajcarię i mecz rozegrano w stolicy Rumunii. Owi kibice mieli bilety, by obejrzeć ten mecz pełen dramatu.

Nawijam makaron na widelec, choć pragnienie silniejsze jest od apetytu. Pić, pić, bije mi we łbie jak dzwon na wieży kościelnej. Czujemy się zmęczeni tym ukropem, testem tropików na naszych organizmach. Słońce daje nam po garach.

Morderstwo w Baku, mówię do Sorina i widzę jego pytające spojrzenie. Przypominam mu pierwszego gola strzelonego przez Dolberga i objęcie prowadzenia przez Danię. To była dopiero pierwsza połowa, a Dolberg nie miał siły się cieszyć z trafienia. To przecież nie było tak, tłumaczę trochę głupio, że Dolberg wcześniej miał obywatelstwo czeskie, i teraz strzelając Czechom bramkę, z niepisanej zasady w futbolu nie demonstruje cieszynki. Facet cierpiał jak inni piłkarze tego wieczoru w garncu, tym kotle naftowego Baku, z garstką widzów na trybunach. Siedząc było trudno wytrzymać ten żar, a co dopiero biegając na wysokiej intensywności.

Miałem tylko nadzieję, że Dolberg nie pójdzie śladem Eriksena i nie padnie na murawę, a gdy opuszczał boisko w drugiej części meczu nie miał ani rysy szczęścia na twarzy. Czesi padali po końcowym gwizdku jak kawki i wcale nie z żalu porażki. Wycieńczenie.

Morderstwo w Baku. Zabiją tych piłkarzy jeśli nie zmienią terminarzy pewnych imprez, by wziąć pod uwagę obciążenie organizmów. Futbol dzisiaj jest sportem innej generacji. Kiedyś w meczu najlepszy zawodnik przebiegał kilka kilometrów. Obecnie każdy gracz ma na liczniku minimum siedem-osiem i to na jakim tempie. Może strzelam tutaj gafę liczbową, ale wiecie w czym rzecz.

Przypadek Erkisena nie był przypadkiem.

(© arek.lewenko@interia.pl)

::  Copyright © 2003-2024 MKS Debrzno  ::  Web design by Robert Białek  ::  Wszelkie prawa zastrzeżone  ::